niedziela, 28 października 2012

Trzeba się przyznać do porażki

Unikałam tego tematu jak ognia. Odpychałam te myśli od siebie, nie chciałam poruszać niewygodnego problemu. A problem mam i to spory. Zastanawiam się czy ja czasami specjalnie nie podkładam sobie kłód pod nogi i czy podświadomie nie robię wszystkiego, aby mi się nie powiodło. Może gdzieś wewnętrznie boję się, że faktycznie mogłoby mi się udać. Wyjście ze strefy, którą dobrze się zna jest stresujące, nawet jeśli się w niej dobrze nie czujemy to na pewno jesteśmy do niej przyzwyczajeni i wiemy czego oczekiwać.

Zwlekałam z napisaniem nowego postu od bardzo długiego czasu, nie jest proste przyznać się że jednak mimo początkowego entuzjazmu i szczerych chęci coś nie wyszło. A tak jest w moim przypadku.

Ćwiczyłam codziennie, czasami po 1,5 godziny. Lubiłam to. I kurcze miałam kondycję :P Jak sobie przypominam dawałam rade z serią Michaels Jillian na szybszy metabolizm a to jest 45 min ciężkich potów.

Nie lubię siebie takiej, nie znoszę, ukrywam się przed światem . Schudłam 12 kg i przytyłam teraz 6.

Ale chce powiedzieć sobie, że pierwszą rundę przegrałam, ale na pewno nie całą wojnę.

Dziś wykonam plan na następne dwa tygodnie z celami do wykonania. Trzeba założyć sobie pewien kaganiec rutyny, bo jak powiedział ktoś mądry jesteśmy tym co robimy codziennie (co powtarzamy).
Dziś to jeszcze spisze i zrobię krótką notkę. U mnie we Wrocławiu piękny dzień, przejdę się na spacer i przemyślę sobie moje przyszłe dwa tygodnie :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz